Gierek zbudował - Palikot rozwalił, czyli inwestycje kulturalne po lubelsku.

 

 

Kłamstwem jest twierdzenie obecnych władz województwa lubelskiego, że "po 40 latach dokończyły Teatr w Budowie"i. Wprost przeciwnie, mając w ręku gotowy plan i kosztorys faktycznego dokończenia tej inwestycji - koalicja PO-PSL (pod patronatem Palikota i niestety przy udziale części PiS-u...) zdecydowała się ZBURZYĆ jedną z największych scen w Polsce i postawiła na jej miejscu nie wiadomo co - ale na pewno nie teatr.

 

Zbudujcie nam cokolwiek

 

Mamy do czynienia z ewenementem nawet jak na himalajskie standardy polskich absurdów. Oto bowiem kazano zaprojektować, a następnie wybudować gmach - nie mając pomysłu odnośnie jego przeznaczenia. Tłumacząc najprościej: przeważnie zleceniodawca ma jakiś pomysł, woła więc do siebie architekta i mówi mu: panie S., tu są pieniądze, zbuduj mi pan za nie dom, oborę, fabrykę, teatr, ubojnię dla cieląt* (niepotrzebne skreślić). I architekt jak umie – tak buduje. W Lublinie jednak niczym  Bronek Talar w serialu „Dom” - „chromolą sanację i budują po nowemu”. Wzięto więc architekta S. i tak mu powiedziano: mamy te oto miliony i nazwę, której nikt nie rozumie. Pan wymyśl co tu zbudować... I tak się też stało. W ten sposób miejscu teatru - czyli czegoś ze sceną, mechanizmami scenicznymi, rękawami, wrotami, garderobami dla artystów, określoną dostępnością, a także akustyką i widocznością dla widzów -  wzniesiono CÓŚ.

 

Zalecenia były - jak się okazuje proste: ma się jakoś kojarzyć z kulturą, a - i mieć to wielkie, puste, no tę, salę z tymi deskami w środku. I tak zbudowano. W starym, zburzonym budynku były jakieś wielkie drzwi z boku - ale w nowym okazały się niepotrzebne, bo to przecież nie teatr, tylko CSK, więc po co dekoracje na scenie? Po co obok sceny takie puste miejsce, przecież to z widowni nie widać? Więc scena jest z jednym tylko rękawem. W starym budynku były jakieś pokoje i śmiesznie dużo łazienek, ale nikt nie wiedział, że to się nazywa garderoby i czasem się przydaje, więc w CSK już ich nie ma. Zamiast tego jest dziura między dwiema ulicami, bo i tak jest tam za dużo miejsca, z którym nie wiadomo co robić. Tą dziurą - "Aleją Kultur" - będą sobie teraz chodzili występujący na nowej wielkiej scenie, o ile nie zapomną kart magnetycznych, bo inaczej nie wejdą i nie zgrają.

 

Co jeszcze zniszczono

 

O zniszczeniu sceny obrotowej nie warto już nawet mówić, żeby zrozumieć co zrobiono któryś z decydentów musiałby być w teatrze nie tylko na wyborach miss czy balu sportu. Znowu, tłumacząc laikom (takim jak kolejni marszałkowie, którzy jednak okazywali się odporni na wiedzę) - zasadniczym nieporozumieniem jeśli chodzi o scenę obrotową, jest rozumienie przez nią samego stalowego mechanizmu. Tymczasem chodziło o całą konstrukcję budowlaną umożliwiającą nie tylko ruch samej sceny (a nie tylko nakładek na nią - jak będzie teraz), ale także operowanie kilkunastoma zapadniami, tworzącymi przestrzeń sceniczną. Polecenie nie brzmiało więc "wyrzućcie to stare żelastwo!" (jak się wydawało np. marszałkowi  Hetmanowi  z Peezel), tylko "zalejcie betonem unikalną konstrukcję i zróbcie byle co".

 

Nie mówimy zresztą o przypadkach, ale celowym i świadomym dziele destrukcji, bo już na etapie projektowania i budowy NOWEGO gmachu – przedstawiciele inwestora i sam architekt dalej „chromolili sanację” opowiadając, że teraz w teatrach dekoracje to przeżytek, bo wystarczą multimedia – więc nie ma magazynów by je przechowywać. Przeżytkiem są też własne pracownie krawiecki czy stolarskie, bo przecież kostiumy można do każdego spektaklu oddzielnie kupować na wolny rynku – więc zniszczono nawet już istniejące pomieszczenia pracownicy Teatru Muzycznego, który wracając na „stare śmieci” (bo dotychczas użytkowaną część od ul. Skłodowskiej tylko zdewastowano, a nie zburzono) – ma teraz mniej powierzchni, a miejsce na pracownie musi wynajmować komercyjnie „na mieście”.

 

Wyrzućcie wszystko!”

 

Przykładów podobnej bezmyślności jest więcej. Identycznie jest z brakiem akustyki wielkiej sceny, ze zniszczeniem jej (wraz z ograniczeniem przestrzeni) w sali Filharmonii Lubelskiej, z dewastacją sali Teatru Muzycznego (pozbawienie lóż widoczności), z wyrzuceniem sprzętów obu instytucji (bo nikt w Urzędzie Marszałkowskim nie wiedział np. co to są pulpity orkiestry, więc uznano je za niepotrzebne). Z usunięciem systemu inspicjenckiego operetki, w związku z czym artyści Teatru będą słyszeć wołania na wielką scenę, ale sami będą się zwoływać szkolnym dzwonkiem. Z zamurowaniem pomieszczenia, które miało być studiem nagrań Filharmonii. Słowem z efektami jednej decyzji – że o kształcie budynku nie decydował ani g... się znający zamawiający (czyli kolejni marszałkowie, od  Zdrojkowskiego z PiS, przez Grabczuka  z PO, wspomnianego Hetmana – po dostającego te cały kram w spadku nieszczęsnego kolejnego ludowca  Sosnowskiego), ani fachowcy – tylko jakiś zadufek z poziomicą, pyszny, bo chroniony przez wielki gust artystyczny samego  Janusza P., przez lata niekwestionowanego guru  i sponsora (za cudze pieniądze) lubelskiej pseudo-kultury.

 

To wszystko są jednak tylko (?) elementy wyjątkowo żałosnego kabaretu, zrozumiałe w sumie tylko dla zainteresowanych artystów i świadomych widzów. Z kolei dziwactwo estetyczne, jakim jest CSK - to pewnie kwestia gustu, choć forma jaką nadano nowemu obiektowi i resztkom po starym fatalnie rzutuje też na ich funkcjonalność. Dość spojrzeć na równie cudnej urody Lubelski Park-Naukowo-Technologiczny, tego samego autorstwa. Tak, tak, to ten budynek, co to wszyscy myślą, że on się ciągle buduje, a to tak ma być. On też nie nadaje się do niczego, też każdy wchodząc tam ma odruch szukania kasku, jak to na budowie, to on grał w klipach wyborczych Palikota. Przede wszystkim jednak przez ostatnie 3 lata grał tam Teatr Muzyczny - i stąd wiadomo, że surowy beton, ulubiony materiał architekta Stelmacha, którym wykończono też (dosłownie) Centrum Spotkania Kultur – pyli się, chłonie dźwięk, ale przede wszystkim wilgoć, w efekcie czego przesusza powietrze i praktycznie uniemożliwia prace artystów.

 

Kolejny aspekt tej paranoidalnej historii zniszczenia Teatru w Budowie – to kwestia placu Teatralnego, przedstawionego lublinianom do wierzenia jako ósmy, ba, pierwszy cud świata! Tymczasem przyglądając się tej pustej, ciemnej, betonowej przestrzeni warto zauważyć, że zanim psuje z PO-PSL wzięli się do dzieła - była tu ulica Radziszewskiego, której udrożnienie rozładowałoby nieco korki na Łopacińskiego i Sowińskiego (na szczególnie zatłoczonym lubelskim Miasteczku Akademickim). No ale wadza jak zwykle wiedziała lepij!

 

Budować trzeba z sensem

 

Dyskusja na te wszystkie te tematy jest oczywiście mocno spóźniona – bo nikt nie chciał słuchać rzeczowych argumentów kiedy jeszcze Teatr w Budowie był do uratowania. Kiedy (co było już zaczęte) wystarczyło wydać kilkadziesiąt milionów złotych, by mieć w tym miejscu nowoczesny, funkcjonalny teatr wielki wraz z infrastrukturą i użytecznym dla lublinian otoczeniem. Zamiast tego stracono kolejne lata, zburzono istniejący, wymagający tylko dokończenia gmach i wydano 4 razy więcej na CÓŚ. I jeszcze wszyscy mamy się teraz z tego cieszyć...

 

Na tym właśnie polega problem. Wszelka dyskusja jest tłumiona banałami w rodzaju "no ale przecież CÓŚ zrobili! teraz to łatwo krytykować! W Polsce to się nikomu nic nie podoba!" - itp. Tymczasem wydano setki miliony złotych - i pytanie, czy zrobiono to gospodarnie i z sensem jest jak najbardziej na miejscu. Równie uzasadnione jest pytanie  czy faktycznie wykorzystano niepowtarzalną szansę stworzenia w Lublinie naprawdę znakomitej infrastruktury kulturalnej - czy zbudowano co bądź. Niestety, okazuje się - że właśnie to drugie.

 

Prawda jest bowiem taka, że panowie Janusz Palikot, Jacek Sobczak, Krzysztof Grabczuk, Krzysztof Hetman - nie dokończyli Teatru w Budowie. Zburzyli go, na jego miejscu budując pomnik swojej niekompetencji, marnotrawstwa i zwykłej pychy. I tylko tak przechodzą do historii wielcy tfuuurcy CSK! Propagandowo-markietingowe chwyty nieszczęsnego dyrektora Centrum, Piotra Franaszka (też politycznego nominanta PO) starającego się, jak to mówią w branżowym żargonie, „upiec ciasteczka z piachu i gówna” - niczego już w tym zakresie nie zmienią...

 

Konrad Rękas