Sankcje za wybory w Doniecku, czyli odprawa dla Poroszenki?

 

Wezwanie do kolejnych sankcji wobec organizatorów wyborów w Donbasie - to jednak pewne novum, nawet dla ideologii demoliberalnej, uważającej się (jak wiadomo) za samouprawnioną do ingerowania we wszystkie wewnętrzne sprawy wszystkich na świecie. Dotychczas bowiem zdarzało się raczej, że różnego typu „kary” nakładano raczej na te podmioty, które unikały demokratycznej legitymizacji władzy i wyborów nie organizowały. A tu proszę – też niedobrze, republiki doniecka i ługańska mają zostać ukarane za odwołanie się do woli społeczeństwa!

 

Rozejm i demokracja, czyli głupie żarty…

 

Inne głosy w tej sprawie były już znacznie bardziej standardowe, przy czym warto zauważyć, że na przykład wyrazy oburzenia ministra  Jacka Czaputowicza  na temat „naruszenia porozumień mińskich” brzmiałyby znacznie wiarygodniej, gdyby zostały powtórzone w strefie podobno zdemilitaryzowanej i neutralnej (na mocy tychże porozumień), pod ogniem ukraińskiej artylerii i pod spadającymi ukraińskimi rakietami. Z pewnością nadałoby to wystąpieniu polskiego… „dyplomaty” charakteru cokolwiek mniej wybiórczego i choć trochę nie tak surrealistycznego.

 

Oczywiście też humorystycznie brzmi rozwodzenie się nad rzekomymi nieprawidłowościami wyborczymi w Doniecku, wygłaszane jednym tchem z bezwarunkowym poparciem dla prezydentury  Petra Poroszenki, wybór którego miałem nieprzyjemność widzieć z bliska jako oficjalny zagraniczny obserwator (gdy jeszcze wolno mi było wjechać na Ukrainę…). Nie da się zapomnieć ani z niczym porównać tego wszechobecnego w Kijowie 2014 chaosu, tłumów, którym odmawiano prawa do oddania głosów i całych watach wożonych od komisji do komisji, byle tylko poprawić wynik Króla Czekolady. Ta wiedza ani cztery lata temu, ani dziś nie jest przecież tajna, dlatego naprawdę, choćby dla uniknięcia dalszego ośmieszania się przed samymi Ukraińcami - można by bzdur na temat prawidłowego przeprowadzania wyborów nie powtarzać.  Najpierw bowiem wypadałoby rozliczyć się z podeptania ukraińskiej konstytucji i czterech lat zalegalizowanego także przez władze RP bezprawia na Ukrainie, a potem dopiero pouczać innych.

 

 

Kolejnego prezydenta Ukrainy znów wyznaczą Amerykanie

 

Rzecz jednak w tym, że Czaputowiczowi i innym faktycznie chodzi o wybory – no ale przecież nie donieckie, tylko… ukraińskie właśnie, te w 2019 r. Kiedy bowiem już przewinie się wszystkie rytualne zaklęcia przeciw złym separatystom – z wypowiedzi pana ministra zostanie bowiem propozycja „zwiększenia wsparcia finansowego i humanitarnego dla Ukrainy”, czyli kolejne miliardy (także z polskiego budżetu) do wpompowania w zdychającą administrację Poroszenki, a także polityczne wsparcie dla kolejnych ukraińskich prowokacji zbrojnych na Morzu Azowskim i Morzu Czarnym. W rzeczywistości bowiem wybory w Doniecku nikogo jakoś szczególnie na Zachodzie nie obchodzą – ale już zabezpieczenie interesów zachodnich korporacji w Kijowie – interesujące jest nadzwyczaj.

 

Oczywiście,  decyzja kto zostanie następnym prezydentem Ukrainy zostanie podjęta w Waszyngtonie,  a europejscy wasale i lokaje dowiedzą się o niej wtedy, kiedy hegemon uzna to za stosowne. Wówczas też stanie się jasne, czy „zwiększone wsparcie” posłużyć miało do zapewnienia Poroszence reelekcji, czy też jemu i jego ludziom ma osłodzić konieczność ustąpienia kolejnym worom, spod znaku  TymoszenkoSadowego  czy kogo tam jeszcze tym razem namaszczono. Zadaniem Europy nie jest jednak zgadywanie intencji przywódców świata – tylko płacennie. A dywidendę odbiorą choćby korporacje zaangażowane w oficjalną małą i nieoficjalną wielką „prywatyzację” ukraińskiego majątku. Na marginesie przy tym można tylko zwrócić uwagę, że akurat w tych procesach strona polska w ogóle jednak nie uczestniczy, choć po pierwsze RP jest wśród państw szczególnie mocno finansowo zaangażowanych na Ukrainie, a po drugie – przekształcenia własnościowe dotyczą także majątku, do którego tytuły własności mają obywatele polscy. O tym jednak minister Czaputowicz, zatroskany o demokrację w Donbasie – nie ma czasu wspominać ani nawet pamiętać…

 

Nadzieja przyjdzie z Doniecka!

 

Na koniec pozwolę sobie na refleksję osobistą. Jako przewodniczący Sejmiku Województwa Lubelskiego podpisywałem w 2003 r. umowę o współpracy z Obwodem Ługańskim – wtedy jeszcze Ukrainy podkreślając, że demokratyzacja naszego wschodniego sąsiada przyjść może tylko z usamorządowieniem i regionalizacją państwa, a te zaś mogą nadejść tylko ze wschodu, z Doniecka. Jako jedyny polski samorządowiec obecny w 2004 r. na forum Europejskiej Karty Regionów w holenderskim Arnhem – doprowadziłem do wpisania w ten fundamentalny dokument postulatu wsparcia dla demokratyzacji, samorządności i regionalizacji Ukrainy, której już wówczas domagały się wschodnie obwody tego kraju. Kiedy więc dziś patrzę na republiki ludowe i zapoznaję się z wynikami donieckich wyborów – widzę w nich po prostu spełnienie tamtych postulatów i dalszy, konsekwentny marsz po drodze, z której Ukrainę niestety zawrócono, rzucając na żer oligarchów i nazistów. Cieszę się, że mimo wielkich ofiar - mieszkańcy Ługańska i Doniecka nie dali się pokonać, ani zastraszyć.

 

Kiedy 15 lat temu przyjechałem na Ługańszczynę – przywiozłem ze sobą kilka tysięcy drzewek owocowych i sadzonek różanych, dar od polskich rolników i sadowników. Wiem, że po tylu latach, po wojnie i zniszczeniach niewiele z tego mogło zostać. Kiedy jednak porównuję zacietrzewienie Czaputowicza, degenerację Poroszenki – i prosty, ludzki upór szachtarów, w tym także wyrażony w niedawnych wyborach, to mam wrażenie, że te jabłonie, wiśnie i róże nadal kwitną. I że jest nadzieja – nie tylko dla Doniecka, ale być może kiedyś i dla wyzwolonej ostatecznie Ukrainy.

 

Konrad Rękas

Artykuł został napisany przed kolejną ukraińską prowokacją w Cieśninie Kerczeńskiej.