Z podejściem do gospodarki jest w III RP A. D. 2017 jeden, ale za to zasadniczy problem, wynikający z poprzednich lat 28, pracowitości jednego człowieka, lenistwa innych i płytkości wielu.

Oto gdy przez te prawie już pełne trzy dekady jakiś kolejny młodzieniec wstawał na spotkaniu z jakąś kolejną wielkością polityki ekonomicznej i kołując, kołując rzucał w końcu "podchwytliwe": - A co pan profesor myśli o programie UPR/PJKM/KNP/KORWiN itd.? - odpowiadała mu zimna cisza i czasem pogardliwe "z wariatami nie polemizuję". Zachowywał się tak nawet  Święty Balcerowicz, dziś różniący się od  JKM  bodaj tylko brakiem brody.

W tym samym okresie politycy albo powtarzali za Profesorami, że „polityka gospodarcza to zbyt skomplikowane, żeby tłumaczyć, ale generalnie chodzi o to, żeby pozamykać zakłady pracy, obniżyć ogółowi pensje i od tego się długofalowo wszystkim poprawi”, albo coś pletli o katolickiej nauce społecznej, albo wreszcie rzucali na sam koniec swoich przydługich zjazdów i konferencji o lustracji i innych bardzo ważnych sprawach, że "a w gospodarce to myślimy tak jak Korwin! (tylko oczywiście my znacznie bardziej poważnie...!".

Establishment docenił i kradnie

Tymczasem sam JKM swój przekaz celowo i świadomie systematycznie  upraszczał,  prymityzował,  odrealniał tak, żeby przestał mieć on cokolwiek wspólnego z faktyczną sytuacją Polski - za to łatwo wchodził do głów i jeszcze łatwiej trafiał do przekonania, jak każda wizja laboratoryjnego mechanizmu.

I tak wyrosło całe pokolenie, które wprawdzie (tak jak poprzednie) wyrosło z Korwina, ale nie wyrosło z korwinizmu. Doceniły to już oba rogi politycznego salonu III RP, a jego lokatorzy próbują od kilku lat zrobić to, co im wychodzi najlepiej - czyli ukraść, w tym przypadku głosy i działaczy. Najpierw delegowano na ten obiecujący odcinek najpierw któreś z kolejnych wcieleń  Palikota, a następnie  Petru  z błogosławiącym w tle Balcerowiczem, co jednak przez żenujący dobór kadrowy - okazało się być próbą ostatecznie chyba nieudaną. Znaczenie elektoratu/aktywu liberalnego dosłownie w ostatnich dniach uszanował sam   Kaczyński  kierując do zadań  Gowina. I tylko wciąż nie ma komu wytłumaczyć tym wszystkim ludziom postawionym z wiszącymi bez odpowiedzi pytaniami całkowicie bezbronnymi wobec "oczywistości libertarianizmu", że to po pierwsze jest  abstrakt, model idealny, nie związany w żaden sposób z możliwością te realnego zarządzania państwem.  A dwa - że na takie bajki zwyczajnie nie ma już czasu, właśnie po straconych prawie 30 latach.

Jak rzekła młodziutka Cerrodo króla Vridanka na ich pierwszej schadzce: „Niebrzydka rzecz, ale czy ma jakieś zastosowanie praktyczne?

To, co od lat głosi JKM –  to nie jest prawdziwy program. To jest pewna wizja, pokaz mechanizmów, uczenie na przerysowanych przykładach mniej lub trafniej dobranych zależności.  ALE TO NIE JEST PROGRAM! Wiele elementów tej wizji nadaje się  do adaptacji, zwłaszcza w mniejszej skali, np. w samorządach  (jak redukcja kosztów, zwłaszcza administracyjnych, zmniejszenie obciążeń finansowych dla mieszkańców). Ale już sprowadzenie każdej dyskusji o stanie państwa do jałowego młócenia likwidacji publicznej służby zdrowia, oświaty i kultury oraz podatku dochodowego - prowadzi dokładnie donikąd. Zwłaszcza, że poza te "postulaty" nikt jakoś z uczestników takich "dyskusji" wychodzić nie ma zamiaru. Oficjalnie - bo po ich realizacji już się samo automatycznie poprawi. A dwa - że przecież nigdy się nad tym nie zastanawiał i zastanawiać nie ma ochoty…

A przecież środowiska liberalne, konserwatywno-liberalne, libertariańskie, jak zwał i jak dzielą się nawzajem – chwalą się (słusznie!) swoim  bogatym życiem intelektualnym, pogłębioną refleksją teoretyczną, faktycznie poza nimi (i marksistowską lewicą) niemal nieznaną w polskiej polityce, wreszcie znajomością klasyków. Sporo z pomysłów liberalnych jest wbrew pozorom  dopracowanych w detalach, niektóre – zwłaszcza związane z uproszczeniem wielu procedur, nie tyle gospodarczych, co administracyjnych - nie tylko nadają się do wdrożenia od razu, ale faktycznie usprawniłyby państwo, z jakim przyszło nam nieszczęście się borykać. A jednocześnie jednak te same kręgi mają nieodpartą skłonność do popadania w  utopizm,  doktrynerstwo graniczące z sekciarstwem,  tetrapiloktomię – słowem odsuwanie jakiejkolwiek działalności realnie narodowi użytecznej w nieokreśloną przyszłość, kiedy od razu uda się zrealizować całość „programu” – który, jak wspomniano, przecież wcale nie programem nie jest, tak jak nie była nim dajmy na to „Księga Mormona”.

Korwinizm bez Korwina i Polska bez przyszłości

Co ciekawe, przyglądając się kolejnemu już rozłamowi w środowisku JKM trudno się nie uśmiechną. Paradoks polega bowiem na tym, że wprawdzie już z KNP już wyrzucono Korwina za to, że nie dość był Korwinem, dziś jednak dokonuje się kolejna fronda, bynajmniej nie - jak się jej zarzuca - wyłącznie w drodze po posady i wygody, ale właśnie z wiarą i misją, że to wszystko da się zrealizować! To trochę tak, jakby dzieci oderwały się nagle od tabletów i telewizorów i ogłosiły, że jednostronnie zaprowadzają na Ziemi panowanie swoich ulubionych różowych jednorożców! Tak właśnie mści się nierozmawianie o ekonomii, o polityce gospodarczej, nieprzepracowywanie tych zagadnień w wyraźnej kontrze i do establishmentu, i do bajkopisarzy, wreszcie pozostawienie tych zagadnień w sferze marzeń. Bo marzenia mają swoje uroki. I nawet nie chodzi o to, że ktoś je pomyli z rzeczywistością i zacznie realizować (oczywiście wyłącznie ku powszechnej szczęśliwości!), tylko właśnie dlatego, że wizja owej szczęśliwości skutecznie odciąga wielu rozsądnych, aktywnych i zaangażowanych ludzi od tego co nie tylko można, ale i koniecznie trzeba zrobić tu i teraz,  w Polsce roku 2017, kraju pozbawionym gospodarki, elit, siły nabywczej, kapitału, własności, suwerenności, wspólnoty narodowej, prawdziwej informacji, wiedzy o historii i świecie w wymiarze politycznym, zdolności obronnych – i przyszłości.  O ile najpiękniej nawet śniący się nie obudzą.

Bo jeśli odzyskamy nasz własny kraj i naszą narodową świadomość – wówczas będzie można wrócić do rozmów o prywatyzacji czy o czym tam kto sobie zamarzy. Ale najpierw bądźmy wreszcie naprawdę u siebie, nie kłócąc się o wyższość weterynarza nad lekarzem rezydentem!