Do jakiego stanu upodlenia doprowadzono Polaków, że faktycznie niektórych oburzyła wypowiedź nadinsp. Stańczyka słusznie wskazującego, że 2 tys. emerytury to skandal.

 

- A ludzie za tyle żyją! - rzucili z dumą twórcy ustawy odbierającej prawa nabyte grupie obywateli RP. Już pal sześć tę zmianę, przecież chodzi w niej mniej nawet o połechtanie naiwnej polskiej "sprawiedliwości ludowej", a bardziej o kolejne parę groszy przedłużających agonię zbankrutowanego systemu emerytalnego. Najbardziej szokująca jest właśnie ta duma, niemal radość i satysfakcja podsuwane Polakom:

 

- Oto pracowałem 45 lat, skończyłem 70 i dostaję tyle, że albo płacę czynsz i rachunki, albo wykupuję leki, albo stać mnie na skromny posiłek. W końcu żyję w demokracji! Mogę wybrać, czy umrę z głodu, od chorób, czy z zimna, jako eksmitowany na bruk bezdomny! Wolność (kocham i rozumiem...)!

 

Z czego tu, do k... nędzy być takim dumnym?!  Ze zgnojenia przez tych samych, którzy każą się cieszyć z emerytur "odebranych SB-kom" - zamiast zrobić coś, żeby pozostali mieli je choćby na te ostatnie lata swojej egzystencji w wielkości wyższej niż dieta poselska?!

 

Wianki dziewicze

 

Niestety, w ogóle w Polsce problem z publicznym zwracaniem uwagi na kwestie socjalne sprowadza się do tego, nawet jeśli się do kogoś trafi z przekazem, to i tak pozostanie do sforsowania jeszcze jedna linia obrony:

 

- A czy to moja wina, że mi się w życiu udało?!

 

I oczywiście jest w tym często sporo racji, i tak jest też postęp z latami 90-tymi, kiedy to wykluczenie socjalne wiązano wyłącznie z nieudacznictwem, wykolejeniem, skłonnością do pasożytnictwa, a w najlepszym razie nieprzystosowaniem pozostałym po dawnym ustroju. Teraz może skala i przewlekłość zjawiska trochę choć stępiły ostrze obwiniania samych wykluczonych. Nadal jednak nikt nie poczuwa się do najmniejszej nawet  odpowiedzialności - nawet za oddawane głosy, za udzielane polityczne poparcie, już nie mówiąc o bezpośrednim korzystaniu z benefitow transformacyjno-ustrojowo-układowych.  A przecież nawet tak kochany w Polsce  Ronald Reagan  umiał znanym bon motem wybrnąć z pytania właśnie o swoją odpowiedzialność za stan ekonomiki państwa przyznając, że owszem, odczuwa takową - bo przecież przez część życia był Demokratą. To co dopiero można mówić o "przewinie" tych, co w Polsce głosowali na UD, KLD, PC, UW, AWS, PO - a dziś także i PiS, o czym niżej...

 

Zresztą poczuwanie się do solidarności tjest bodaj jeszcze rzadsze: "uczciwie zarobiłem i w sumie nie mam tak dużo, żeby się dzielić!”. To odwrócenie starej piosenki chętnie niegdyś drwiącej z biedoty, a dziś sumitującej się razem z częścią neo-elit Olgi Lipinskiej- teraz to ICH "przy tym nigdy nie było!" To na ICH skroniach "wianki dziewicze!". A sięgając bliżej do archiwów TVP - to zbiorowa postać kreowana w „Ranczu” przez  Dorotę Segdę, rzucająca  Kusemu  i  Lucy, że "wielu już próbowało wbić ją w poczucie winy!"

 

No i co, WY, ludzie sukcesu - komuś się udała taka trudna sztuka?

 

Makroekonomiczna rola bananów

 

Do tego dochodzi oczywiście naturalny subiektywizm ocen - a także wspomnień. Np. dla niektórych PRL był zły, bo nie było bananów, a oni jako dzieci lubili banany. Teraz zaś jest fajnie, bo nie tylko są banany, ale i jakoś żyją. Żeby była jasność - przeważnie uczciwie i za swoje ciężko zarobione pieniądze - które jednak przecież nie powinny zwalniać od dostrzegania, że może systemowe podstawy ekonomiki naszego państwa są w ruinie - no i że niektórzy, też sądząc po sobie mogą powodzenie projektu III RP oceniać wprost przeciwnie. Podobnie zresztą istniały przecież też inne od występowania bananów w sklepach kryteria oceny i opisu PRL, w tym zrealizowanych w tamtych latach projektów infrastrukturalnych, produkcyjnych, rozwojowych i socjalnych.

 

Nawiasem mówiąc ciekawe, że wielu krytyków gospodarczych realiów PRL to dziś zaciekle zwolennicy indywidualnej inicjatywy, przedsiębiorczości, operatywności - słowem wszystkich tych przymiotow mających być kluczem do sukcesu. Jakoś jednak w kontekście choćby lat 80-tych nikt nie docenia efektywności ZAŁATWIANIA - zapomnianej umiejętności skombinowania ćwiartki świni, linki do sprzęgła i skierowania na wczasy w Bułgarii. Że co, że realia nie te, że nie wolny rynek? E tam, przecież teraz ponoć też nie jest, a człowiek sukcesu radzi sobie - jak widać - w każdej epoce! To czemu go nie docenić, a nawet życzliwie spojrzeć na samą epokę? Wszak kształtowała charaktery nie gorzej od kanonicznego dla liberalizmu Dzikiego Zachodu i jeszcze dzikszego XIX-wiecznego kapitalizmu!

 

Wielka Pardubicka

 

Niestety, teraz też żyjemy w czasach nieźle „kształtujących charaktery” - czyli dających w kość. I nie widać, by coś się w tym zakresie miało zmienić.  Podobnie jak w kwestiach politycznych – problem z obecnym rządem nie polega na tym, że robi to o co się go oskarża – tylko, że tego nie czyni.  Tak jak  nie ma żadnej „rewolucji godności” i „wstawania z kolan” w relacjach międzynarodowych  Polski (ani z USA, ani z Niemcami, ani nawet z Ukrainą i Litwą); jak  nie ma żadnego wzmacniania państwa i realnego rozliczenia aferalności poprzednich ekip – tak  nie mamy do czynienia z żadną realną zmianą w polityce społeczno-ekonomicznej, fiskalnej czy finansowej państwa.

 

Rząd  Beaty Szydło  nie wprowadził żadnych istotnych systemowo projektów socjalnych – i 500+ okazało się, tak jak musiało okazać – nie początkiem przemian, tylko maksimum tego, co można się spodziewać po gabinecie, który rzeczywiście ledwo dźwiga się pod ciężarem trudu dotrzymywania własnych obietnic przedwyborczych. A ściślej – po prostu ich nie realizuje i na to kluczowym odcinku – zapewnienia dochodów budżetowych. Jak każda poprzednia –  ekipa PiS nie ma najmniejszego zamiaru dokonywania cięć kosztów stałych budżetu (np. w zakresie biurokracji, jak rozbudowana administracja rządowa w terenie, reformy ZUS i NFZ, kosztów obsługi długu publicznego itp.). Co gorsza jednak zaprzestano już chyba ostatecznie prób uzyskania dodatkowych dochodów (poza wspomnianymi „emeryturami SB-ków”).  Gdzie podatek bankowy, podatek marketowy, gdzie mityczne uszczelnienie systemu finansowego? Gdzie jednolita danina podatkowa mająca zastąpić m.in. tak zwane składki?! A nie wspominajmy już nawet o projektach całkiem spoza listy obiecanek i pobożnych życzeń PiS, jak  realna progresja podatkowa, obciążenie podatkiem spadkowym fortun oligarchicznych,  czy podstawowe i najważniejsze –  odzyskanie kontroli nad emisją pieniądza i podporządkowanie NBP celom budżetowym państwa.  Podkreślmy bardzo wyraźnie – w obecnej sytuacji, przy niemal naruszonych kosztach i zadłużeniu państwa, przy minimalnie popuszczonym socjalu – brak dodatkowych dochodów budżetu może zostać zrównoważony bodaj tylko na dwa sposoby, zapewne ostatecznie do zastosowania łącznie:  przez podwyżki VAT (na sposób węgierski) oraz przez wprowadzenie podatku katastralnego.  I tak w końcu będziemy mieli nad Wisłą Budapeszt – tzn. przerzucenie kosztów wszystkich błędów i zaniechań ekonomicznych państwa na gorzej zarabiających. I tak rzekomo socjalny rząd PiS-u – zada ostatecznie kolejny cios dochodom głównie własnych wyborców...

 

Niestety, władza PiS-u jak ten ślepy dżokej, który nie widzi przeszkód mogących mu przeszkodzić w wygraniu Wielkiej Pardubickiej. Partia rządząca wydaje się nie dostrzegać o co może się ostatecznie wywrócić uważając, że co jakiś czas podbijanie bębenka Smoleńska, antykomunizmu, lamentowanie, że „układ chce nas obalić” - całkowicie i wystarczająco zrekompensują Polakom rosnące z czasem braki w portfelach. I że ci nadal będą dumni z emerytur poniżej 2 tysięcy, byle inni też mieli chociaż troszkę gorzej...

 

Konrad Rękas