Wywiad Konrada Rękasa dla Ukraina.ru.
Ukraina.ru: Panie Konradzie, głównym wydarzeniem ostatnich dni było zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA. Jakich konsekwencji z Pana punktu widzenia należy się z tego spodziewać dla trójkąta Rosja-Polska-Ukraina?
Konrad Rękas: Przede wszystkim przestrzegam przed automatyzmem, w rodzaju „Trump = pokój”. Czym innym są bowiem deklaracje z okresu kampanii wyborczej, a czym innym realia procesu pokojowego, w którym konieczne jest określenie i zabezpieczenie interesów obu wojujących stron, tj. Zachodu i Rosji. Podkreślam, dwóch, a nie trzech stron, Ukraina bowiem jest jedynie polem bitwy, a nie jej samodzielnym uczestnikiem. Ze swej strony Polska to z kolei tylko podrzędne narzędzie w rękach Anglosasów, zatem również nie liczy się w tej rozgrywce.
Pierwsze deklaracje przyszłej administracji amerykańskiej, jeszcze z czasu przed wyborami również nie nastrajają optymistycznie. Tak zwany plan Trumpa, ponoć napisany przez Richarda Grenella, czyli kandydata na szefa CIA, to raczej zagrywka negocjacyjna, a nie poważna oferta. Mówiąc brutalnie, Rosjanie musieliby nie mieć instynktu samozachowawczego, by w sytuacji własnej, decydującej przewagi strategicznej zgodzić się na 20-letnie zamrożenie konfliktu, dać reżimowi w Kijowie czas na odbudowę rezerw i uzupełnienie zapasów i nie otrzymać w zamian żadnych realnych gwarancji bezpieczeństwa. Pokój na takich warunkach byłby odroczonym w czasie samobójstwem Rosji i przyznaniem się do porażki operacji specjalnej na Ukrainie.
Być może zatem chodzi tylko o to, by Moskwa odrzuciła plan Trumpa, co równocześnie pozwoliłoby na kontynuację konfliktu, jak i dało Amerykanom pretekst do skupienia swojego zainteresowania na Bliski Wschód i do Azji Południowo-Wschodniej. Ciężar dalszego finansowania Kijowa zostałby w takiej sytuacji w jeszcze większym zakresie przeniesiony na europejskich wasali USA, na czele z UK i w dalszej kolejności także na Polskę. Z polskiego punktu widzenia zatem nie tyle „Trump = pokój”, co raczej Trump równa się koszty.
Ukraina.ru: Po zwycięstwie Trumpa premier Donald Tusk ogłosił swoje plany utworzenia swego rodzaju „koalicji antytrumpowej” krajów europejskich, „które mają bardzo podobną wizję sytuacji geopolitycznej i transatlantyckiej oraz sytuacji na Ukrainie”. Na ile to jest realistyczne?
KR: Nie można wykluczyć, że w rzeczywistości koalicja taka mieści się jak najbardziej w koncepcjach geopolitycznych nowej administracji. Oczywiście jej priorytetami pozostają obrona amerykańskiej hegemonii przed konkurencją chińską i zapewnienie zwycięstwa syjonistycznej okupacji Palestyny w starciu z Iranem. W obu tych sprawach Waszyngton nie może jednak tracić z oczu Moskwy i jej interesów na Bliskim Wschodzie i w całej Azji. Trudno dziś zakładać, by po dziesięciu latach rywalizacji z Zachodem na Ukrainie i trzydziestu trzech miesiącach wojny toczonej przeciw całemu potencjałowi NATO – prezydent Władymir Putin zdecydował się na odwrócenie sojuszy, dołączenie do Amerykanów i porzucenie współpracy z państwami, które udzieliły Rosji realnego wsparcia, jak Iran i gwarantowały gospodarczą dywersyfikację pomimo zachodnich sankcji, jak Chiny. Antychiński i antyirański północny alians, który Stany Zjednoczone mogą znowu zaproponować Federacji Rosyjskiej – byłby nie tylko zdradą partnerów, ale po prostu geopolityczną głupotą. Amerykanie również zdają sobie z tego sprawę, dlatego utrzymują nacisk na Rosję, jeśli nie bezpośredni, to właśnie poprzez własne państwa zależne. Nie miejmy złudzeń, jeśli Anglicy poślą Polaków, Rumunów i Bałtów przeciw Rosji – to przecież nie bez wiedzy i zgody prezydenta USA. Nieprzypadkowo przecież nawet plan Trumpa obejmuje wprowadzenie na Ukrainę europejskich sił rozjemczych. Czy to więc naprawdę propozycja pokojowa, czy raczej rozszerzenie konfliktu na kolejne państwa i już nieskrywana zbrojna okupacja Ukrainy przez państwa zachodnie, w tym być może także i III RP?
Polacy byli już nad Dnieprem z Piłsudskim, mogą się więc tam wybrać i z Tuskiem, jeśli takie będą rozkazy z Waszyngtonu i Londynu…
Ukraina.ru: Ministrowie spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii, Włoch, Niemiec, Polski i Francji, a także Ukrainy spotkają się 19 listopada w Warszawie. Jaki mógłby być prawdziwy program tego spotkania?
KR: Jak w znanym w Polsce filmie „Nocna zmiana”, pokazującym kulisy obalenia jednego z rządów w latach 90-tych przez stworzoną ad hoc koalicję z udziałem m.in. Donalda Tuska – w takich układach musi w pewnym momencie paść sakramentalne „Policzmy głosy!”. Podżegacze wojenni chcą policzyć głosy i zobaczyć na kogo mogą liczyć w zadaniu podtrzymaniu reżimu w Kijowie i kontynuacji wojny. To także przeliczenie europejskich możliwości finansowych wobec spodziewanej redukcji zaangażowania amerykańskiego. Nie jest przypadkiem, że dalszy wzrost wsparcia dla Kijowa zapisano m.in. w przyszłorocznym budżecie Zjednoczonego Królestwa. Mieszkańców UK utrzymywanie Zełeńskiego kosztowało dotąd przeszło £12,8 miliarda, a przyszłoroczna pomoc wojskowa może sięgnąć nawet kolejnych £4 miliardów. Mamy zatem płatnika, UK, państwo, które odbiera własnym obywatelom zasiłki opałowe byle tylko kontynuować wojnę z Rosją, mamy i wykonawcę, czyli Polskę, której władze są gotowe uczestniczyć w każdym dowolnie kosztownym i niebezpiecznym szaleństwie, byle tylko przeciw Moskwie. Rządy europejskie nie spotykają się, by rozmawiać o pokoju, ale o tym jak w razie ewentualnych negocjacji najskuteczniej oszukać Rosję i doprowadzić sytuację, w której Rosjanie wprawdzie wygrywają wojnę, ale przegrają zawieszenie broni.
Ukraina.ru: Ustępujący kanclerz Niemiec Olaf Scholz po raz pierwszy od początku SWO zadzwonił do prezydenta Rosji Władimira Putina, wysuwając przy tym zwykłe oskarżenia i pretensji. Jego oczekiwany następca, Friedrich Merz, posługuje się jeszcze bardziej rusofobiczną retoryką. Czy możemy mieć nadzieję, że po wyborach w Niemczech zwycięży pragmatyzm i nowy rząd zacznie odbudowywać stosunki z Rosją, przede wszystkim gospodarcze?
KR: Zmiana globalnych priorytetów USA będzie miała dla Europy poważne konsekwencje gospodarcze. Cały koncept europejskiej transformacji energetycznej opierał się na założeniu, że można odwrócić się od rosyjskich surowców, ale w takim razie tym bardziej trzeba opierać się na chińskich technologiach odnawialnych źródeł energii i chińskim wydobyciu metali ziem rzadkich. Tymczasem Trump nie tylko chce wojny gospodarczej z Chinami, ale będzie też żądał od krajów zależnych, by do niej dołączyły. Dla Europy jednoczesny konflikt i z Rosją, i z Chinami to katastrofa. Zwłaszcza, że amerykański hegemon wymusza posłuszeństwo, ale niczego nie proponuje w zamian, by zrekompensować koszty i straty ponoszone przez wasali. Przeciwnie, w stosunkach amerykańsko-europejskich spodziewane jest przywrócenie zaporowych ceł dla europejskiej produkcji przemysłowej, zaś pod pretekstem zwiększania nakładów na obronność wymuszony zostanie wzrost zamówień wojskowych od amerykańskiego przemysłu. Reindustrializacji Ameryki, główne hasło Trumpa, ma odbyć się kosztem m.in. Europejczyków, w tym i Polaków. Alternatywa, czyli normalizacja stosunków z Rosją i co najmniej neutralność w konflikcie amerykańsko-chińskim nie jest, niestety, nawet w Europie rozważana. Na Starym Kontynencie niemal wszyscy jedziemy prosto w ścianę rozpędzonym samochodem. Rzecz jasna – elektrycznym…
Ukraina.ru: W Europie w ostatnim czasie nasilają się represje wobec polityków opozycyjnych. Chcą uwięzić Marine Le Pen i pozbawić ją prawa do angażowania się w politykę, wzywają do zdelegalizowania partii Alternatywa dla Niemiec i usunięcia z wyborów najwyżej ocenianego kandydata na prezydenta Rumunii George'a Simiona jako „agenta Moskwy”. Czy taka demokracja na Zachodzie zistanie już na zawsze, czy jest jakaś szansa na wyzdrowienie?
KR: Pozory demokracji na Zachodzie zostały zwinięte już w trakcie COVIDa. Elity polityczne i finansowe przestały już nawet udawać, że są do czegokolwiek zobowiązane mandatem wyborców. Przetestowana mechanizmy inwigilacji, kontroli, cenzury, jak i sprawdzono zdolność społeczeństw europejskich do samoorganizacji i oporu. Władze, te prawdziwe jak i te oficjalne, mogą zatem spać zupełnie spokojnie – system został domknięty, a dekoracje parlamentaryzmu i wolności słowa stały się zbędne. Jasne, pewne grupy wciąż próbują odwołać się do społecznego niezadowolenia, jednak mamy do czynienia z kontrolowanym marginesem, skupiającym się na wyrywkowych problemach, jak zwłaszcza kwestia migracji do Europy z globalnego Południa. Wielu ludzi na Zachodzie protestuje przeciw nadmiernej ich zdaniem imigracji, ale w ten sposób wyraża także swój sprzeciw wobec całego systemu polityczno-gospodarczego, wobec narastającej alienacji i degeneracji zachodniej polityki oligarchicznej. Jednak przewaga osiągnięta przez klasy rządzące jest tak duża, że trudno nawet myśleć o zmianie ustanowionego porządku metodami demokratycznymi. W istocie liberalna demokracja to coś, co kanalizuje i ogranicza możliwości i tak coraz słabszego oporu. Ci, którzy rządzą nie muszą zaś, ani nie mają zamiaru oglądać się na żadne papierowe zapisy prawne. To mecz do jednej bramki, w której jedna drużyna nie tylko gra w przewadze, ale także może dowolnie zmieniać zasady w trakcie gry. To partia szachów, w której po jednej stronie są wszystkie figury, nieważne w jakim kolorze, wspólnie rozgrywające garstkę zagubionych pionków. Takiej partii nie da się wygrać. Trzeba przewrócić szachownicę.
Ukraina.ru Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Oleg Chawicz
ZGŁOŚ NADUŻYCIE