Nieważne kto po wyborach będzie w Polsce premierem – granice dla importu z Ukrainy zostaną otwarte, a broń i miliardy będą po dawnemu płynąć do Kijowa.

Jak popłuczyny kampanii wyborczej opisywane są przez media media III RP – to rzecz wystarczająco znana i żenująca. Przyczynkarsko można jednak zauważyć, że są jeszcze kraje, w których politykę w Polsce analizuje się z powagą, na którą ta doprawdy nie zasługuje. Stąd właśnie brały się dociekania rosyjskich i białoruskich mediów czy ostatnie wystąpienia socliberalnej opozycji III RP można podciągnąć pod kategorię kontrolowanej próby wymiany ekipy rządzącej, np. pod dyktando Berlina, a nawet Kijowa. Zabawne, ale rosyjscy analitycy, którzy dali się na to nabrać nie odbiegają zatem głębią obserwacji od… najbardziej zapamiętanych zwolenników PiS. Tymczasem do znudzenia należy powtarzać, że żeby w jakimś kraju wybuchła kolorowa rewolucja – jego rząd musi być niedostatecznie proamerykański. Taka sytuacja w Polsce nie zachodzi, bo obie główne siły parlamentarne licytują się tylko która z nich jest bardziej proamerykańska i silniej antyrosyjska. Dlatego właśnie w Polsce nie ma warunków ani potrzeby, by organizować „Euromajdan”.

 

Naiwność rosyjskich mediów

 

Jest mi też zwyczajnie żal tych nielicznych rosyjskich mediów i polityków, którzy wciąż interesują się Polską, ale przy tym własne życzenia biorą za rzeczywistość. W 2015 r. Polską rządziła Platforma Obywatelska, której minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorski, jawny agent brytyjski, był jedną z osób odpowiedzialnych za zamach stanu w Kijowie rok wcześniej. Gdy PO przegrała wybory – godzinami musiałem odpowiadać na rosyjskie „pytania z kluczem”, w typie: „To co, teraz będzie rządzić Prawo i Sprawiedliwość, polscy patrioci, nie żadni tam agenci Zachodu, to się dogadają z Rosją na gruncie interesów narodowych?”. Aż żal było tłumaczyć, to jak kopać rozkosznego szczeniaczka, gdy wyjaśniałem, że to nie żadni patrioci, tylko tacy sami amerykańscy agenci, którzy mogą tylko rozdmuchać wariactwo rusofobii. I tak też się stało.

 

Dziś ci sami rosyjscy dziennikarze pytają mnie z taką samą nadzieją: czy jak wygra Tusk, to „już będzie normalnie” i wróci picie koniaczków jak za resetu sprzed 2014 r. Odpowiadam: nie wróci. Drodzy rosyjscy technokraci, wasze marzenia się nie ziszczą, Zachód nie wróci szybko do pragmatycznych stosunków z Rosją, na których robiliście swoje biznesy i kariery. Zimna wojna będzie tylko coraz zimniejsza, a kto będzie w Polsce zarządzać będzie tylko wskaźnikiem, że i eurokraci-liberałowie, i pseudopatrioci mają przykazane przede wszystkim i ponad wszystko nienawidzić Rosji i nienawiść tę zaszczepiać zarządzanemu społeczeństwu.

 

O Ukrainie decydują Anglosasi

 

Innym dowodem naiwności rosyjskich analityków jest wgłębianie się w różnice między polskimi partiami odnośnie ich stosunku do Ukrainy. Dywagacje „Czyli jak Kaczyński zostanie – to Pany wezmą Lwów, a jak Tusk – to otworzą granice dla ukraińsko-oligarchicznego/amerykańsko-modyfikowanego zboża?” są dowodami na nadmierną i niczym nieuzasadnioną wiarę w samodzielność polskiej polityki. Nieważne kto po wyborach będzie w Polsce premierem – granice dla importu z Ukrainy zostaną otwarte, broń i miliardy będą po dawnemu płynąć do Kijowa, miliony dzieci oligarchów będą utrzymywane w Polsce za pieniądze polskich podatników. Polskie głosy wyborcze, podzielone między główne partie, nie mają pod tym względem żadnego znaczenia, bo o polskiej polityce w kwestii Ukrainy decydują wyłącznie Stany Zjednoczone i Zjednoczone Królestwo.

 

Polski Plac Błotny

 

Dlatego nie, to nie Berlin i Kijów próbują obalić rząd w Warszawie, bo ten heroicznie walczy z ekonomiczną zależnością Polski od Niemiec i nie chce dalej wspierać banderowsko-oligarchicznej Ukrainy. To tylko kampania wyborcza i odbywające się w jej ramach duże wiece. Bo kiedy partie nie mają ani niczego do zaproponowania, ani nic istotnego ich nie różni – to zostaje im tylko wiecować i maszerować. Bo rzecz nie w tym czy idzie milion ludzi – tylko czy właściwi ludzie zarobią dzięki nim kolejne miliony.

 

Tak, jak to się znowu dzieje w Warszawie.

 

Konrad Rękas