Historię tworzy każdy odzyskany przez Polaka dom na Kresach, każde polskie gospodarstwo przywracane spadkobiercom prawowitych właścicieli.

Przede wszystkim rozróżnijmy dwie kwestie: czego z pewnością pragnęliby Polacy, dla których wypędzenie z Kresów Wschodnich to wciąż niezabliźniona rana narodowej świadomości – i co być może zrobi obecny rząd państwa polskiego, całkowicie posłusznego poleceniom anglosaskim. To są zupełnie odrębne i faktycznie przeciwstawne postawy, co rzecz jasna nie oznacza, że przynajmniej czasowo i dla konkretnych celów obie opcje nie mogłyby ze sobą współgrać i współpracować. Takim punktem wspólnym oczywiście mogłoby być wkroczenie Wojska Polskiego do Lwowa.

 

Co należy podkreślić – władze w Warszawie mogą zdecydować się na taki krok wyłącznie na wyraźne polecenie amerykańsko-brytyjskie oraz tylko w ramach wsparcia dla kijowskiej junty. Powtórzmy: jeśli jutro Polacy weszliby do Lwowa – to tylko by bronić mera Sadowego i innych banderowców, a nie by ich osądzić za antypolonizm i wygnać. Rosjanie nie powinni mieć pod tym względem żadnych złudzeń: ani Polska, ani Rumunia, ani nawet Węgry nie pomogą czynnie w rozbiorze Ukrainy. Nie oznacza to jednak, że żadne z tych państw nie skorzystałoby, gdyby obecne państwo ukraińskie rozeszło się w szwach bez ich udziału.

 

Lwów zawsze polski

 

I tu dochodzimy do pozornego paradoksu: jak pro-banderowska i antypolska polityka narzucana przez Anglosasów - mogłaby przynieść jednak coś dobrego obiektywnie rozumianej polskiej racji stanu. Jest bowiem bezdyskusyjne, że jeśli Polska do Lwowa wróci, choćby pod flagą NATO i z hasłami najbardziej nawet pro-kijowskimi – to już tak łatwo wyprzeć się stamtąd nie damy. Z polskiego punktu widzenia nie ma się też co obawiać niekorzystnego w chwili obecnej stosunku demograficznego na zajmowanych przez Ukrainę polskich Ziemiach Wschodnich – zasadą jest bowiem, że częściej to profil etniczny danego terytorium dostosowuje się do zmian granic, nie zaś odwrotnie. Serbska Kraina przed zajęciem przez Chorwatów była pełna Serbów – ale już nie jest. Grecy zaludniali kiedyś egejskie wybrzeże Turcji, zaś Bułgarzy Zachodnią Trację. Ukraińcy mogą dziś stanowić większość we Lwowie – ale przed wojną większości byli tam Polacy. Ani granice, ani skład narodowościowy nie są więc czymś danym raz i na zawsze, ale podlegają dynamice społecznej i politycznej.

 

Oswajanie

 

Przemiany takie wydają się tym łatwiejsze, że po latach życia blisko, ale osobno – Polacy i Ukraińcy na nowo przyzwyczajają się do siebie. Już ponad 8,9 miliona Ukraińców wjechało co najmniej raz do Polski w ostatnich miesiącach, z czego około 5 milionów mieszka już u nas na stałe, zatem z kategorii imigrantów musi zostać przekwalifikowana na przesiedleńców i osadników. Z kolei władze w Kijowie w trybie przyspieszonym wprowadzają rozwiązania prawne ułatwiające posiadanie ziemi i nieruchomości, zakładanie firm i prowadzenie działalności gospodarczej przez obywateli innych państw. Można z dużą dozą prawdopodobieństwa zakładać, że nie chodziło bynajmniej o mieszkańców Nibylandii, ani Krainy Czarów... Sprawia to wrażenie przygotowań strategicznych i długofalowych. Z jednej strony bowiem możemy zostać zaskoczeni nagłym przyspieszeniem zdarzeń i faktami dokonanymi, którym jeszcze dziś wszyscy zaprzeczają – równocześnie zaś zmiany w naszej części świata mogą trwać jeszcze przez pokolenia. Mówiąc banalnie – historia dzieje się na naszych oczach.

 

Strategia realnej repolonizacji

 

Mówiąc historia – niekoniecznie też od razu trzeba wyobrażać sobie łopoczące sztandary, maszerujące bataliony i słyszeć szum husarskich skrzydeł. Historię tworzą także, a nawet mocniej każdy odzyskany przez Polaka dom na Kresach, każde polskie gospodarstwo przywracane spadkobiercom prawowitych właścicieli. Bo polskość na Ziemie Zabrane w ten czy inny sposób powróci. Już powraca i należy tylko dołożyć wszelkich starań, by był to proces możliwie bezkrwawy i nie potęgujący przemocy czy międzyetnicznej nienawiści. Taka pokojowa restytucja, pomimo, a może dzięki trwającej wojnie nadal wydaje się realniejsza od wielkich operacji wojskowych z udziałem Polski czy państw zachodnich. Nie trzeba też chyba dodawać, że byłaby znacznie korzystniejsza i to dla wszystkich zaangażowanych stron, Ukraińców nie wyłączając. Skoro bowiem i tak chcą pracować w Polsce i dla Polaków – to mogą ten stan uzyskać bez ruszania się z miejsca, bez emigracji. Niech Polska i Polacy sami przyjdą.

 

Brama Rusi

 

Co ciekawe – nie jest wcale powiedziane, że właśnie najbardziej skrajne środowiska ukraińskie miałyby coś przeciwko takim hipotetycznym zmianom. Wprawdzie dawna Galicja okupuje dziś ideologicznie całą Ukrainę, jednak nadal przywódcy tego nurtu uważają się odmiennych i wprost lepszych od tych ze Wschodu, zwłaszcza rosyjskojęzycznych. Tereny Halicza i Wołynia od wieków były dla Rusi raczej kłopotem, bramą otwartą na zachodnie wpływy i najazdy – czemu więc nie zatrzasnąć jej na dobre, przywracając dawny podział na część polską/europejską i prawdziwie ruską? Tak właśnie Ruś, a po niej Ukraina rozwijały się przez stulecia. A skoro banderowcy, naziści, a także kosmopolityczni oligarchowie najlepiej czuliby się w ramach struktur zachodnich – to czyż nie mogliby się w nich znaleźć choćby i w ramach jakiejś „unii polsko-ukraińskiej” czy polsko-ukraińskiego konglomeratu własnościowego i gospodarczego? Cena to wszak zupełnie niewygórowana, skoro elity galicyjskie nadal byłyby częścią klasy zarządczej takiego tworu, a reszta Ukraińców po staremu pracowałaby na panów i polityków. Że dziś trudno sobie taki scenariusz wyobrazić?

 

Ludzie małej wiary… Żyjemy w czasach, w których naprawdę wszystko jest możliwe.

 

Konrad Rękas

Prezes Powiernictwa Kresowego