Nie tylko o 500+

 

Spór socjal-polityczny wykreowany w Polsce toczyć się ma między ludźmi ubogimi, którzy ciężko pracując doszli do czegoś, co sami uważają za sukces - a ludźmi biednymi, którym szans na pracę odmówiono, a teraz (u)daje się rekompensatę mizerną jałmużną, również pozorującą tylko „program społeczny”. Kogo natomiast w tym sporze nie widzimy? Po pierwsze tych, którzy wzbogacili się na pracy jednych i bezrobociu drugich. Po drugie zaś organizatorów systemu, w którym ścigać się mają beznogi z kulawym, a nagrody już dawno zgarnął ktoś inny.

 

Kulawi przeciw beznogim

 

Kiedyś oburzano się, że 500+ dostają najbogatsi, teraz - że najbiedniejsi. Kiedyś wskazywano (słusznie), że bynajmniej nie jest to program pro-natywistyczny (bo nie jest, przede wszystkim przez brak kompleksowości systemu wsparcia). Dziś wraca stara śpiewka o produkcji dzieci na zasiłek. Po prostu, każdy sposób jest dobry by utrzymać Polaków w pułapce biedy i „średniego wzrostu” - i to ich własnymi rękoma.

 

500 zł to zasiłek głodowy i w żaden sposób nie pozwalający nawet (zwłaszcza) rodzinie wielodzietnej na sugerowane jej przez dziesiątki krytyków nieróbstwo. Dla ogromnej masy pracujących 500 zł to jednak także 20-25 proc. ich wynagrodzeń, stąd tak łatwo dają się zbuntować przeciw „rozdawaniu ich pieniędzy”. I to jest właśnie w dzisiejszej Polsce przerażające. Że tak niska kwota - budzi tak wielkie emocje, że dla nieco ponad 100 funtów, 115 euro, 135 dolarów - naród daje się tak łatwo skłócić i podzielić. Jeśli to nie jest wzorzec upodlenia - to znajdźcie mi wyraźniejszy! Zamiast zadać sobie pytanie: dlaczego do cholery wciąż zarabiam tak mało - ludziom tak łatwo podsunąć okrzyk: „zabierzcie tym, co mają jeszcze mniej, im się nie należy!”.

 

I naprawdę są ludzie, którzy wierzą, że rodziny masowo produkują sobie dzieci, żeby dostać 500 plus. Co ciekawe, pierwsza fala tego hejtu to były środowiska oburzające się, że za 500 zł to można kupić jednego buta. Teraz doszło do Normalsów - i właśnie o nich/o nas piszę. Zamiast zestawić swoje śmieszne prognozy emerytur z wartością spadkową Kulczyk Holding, co wydaje się zbyt abstrakcyjne - dają się sprowokować przeciw polskiej biedzie, a nie jej sprawcom.

 

 

Praca, ale i płaca

 

Bardzo podobnie było wszak w (mentalnie nie całkiem minionych) latach 90-tych. Pracy autentycznie nie było (przemysł zlikwidowano, rolnictwo zadławiono, usługi i obsługa w powijakach, zresztą kogo i za co obsługiwać), bezrobocie w niektórych regionach przekraczał 25 proc., procedura zasiłkowa była skomplikowana, upokarzająca, obliczona na jak najszybsze usunięcie jednostki trwale pozbawionej pracy poza rejestr, a zasiłki nie zapewniały minimum egzystencji. A mimo to rzesza przedstawicieli Pierwszej Polski i - co śmieszniejsze - tłumy oczadzonej młodzieży z powagą dyskutowały o „demoralizującej roli zasiłków” i fatalnych aspektach cywilizacyjno-kulturowych rozdętego jakoby socjalu.

 

A potem wszyscy wyjechali i jakoś wzięli się do roboty, wcale nie zdemoralizowani luksusami kuroniówek, ani nie skuszeni zachodnim systemem benefitów - tylko dlatego, że po prostu za ich pracę ktoś im przyzwoicie zapłacił. I nadal zresztą w ogromnej masie PRACUJĄ, choć przecież system pomocowy w Niemczech, Holandii czy UK jest ZNACZNIE BARDZIEJ ROZBUDOWANY niż jedno polskie 500+. Bo hasający wciąż wśród (wydawałoby się) poza tym normalnych i poważnych ludzi mem/hasło „500+ tylko dla pracujących!” jest podwójnie bez sensu - raz bo zaprzecza samej idei pomocy socjalnej i wsparcia (a zatem i istocie naturalnego solidaryzmu społecznego), a dwa - bo wciąż nie ma w Polsce żadnego sensownego rynku pracy. I długo go zresztą nie będzie bez odzyskania kontroli nad gospodarką w skali makro i zakończenia eksperymentów w rodzaju zastępowania Polaków siłą roboczą z importu.

 

Zaprawdę, polska „debata” socjal-ekonomiczna już trzecią dekadę odbywa się w kto wie, czy nie większym odlocie i zawieszeniu niż najbardziej nawet idiotyczne spory pseudopolityczne!

 

Największy problem Polaków

 

Bo gównopodziały polityczne kiedyś przeminą. Nikt nie będzie pamiętać o co chodziło z tym jakimś PiS-em i tą całą PO, podobnie jak nikogo już nie obchodzi, czy dziadek był za Wałęsączy Mazowieckim. Ba, kiedyś być może skończy się nawet cyrk z "komuną" i "antykomuną". Jasne, podsuwane będą nowe gównoburzki, bo mechanizm alienacyjno-polaryzacyjny musi działać. Najgroźniejsza jednak jest i pozostanie atomizacja nie polityczna, ale socjal-ekonomiczna, bo nie tylko zakłóca, ale wprost niszczy tkankę narodową. Jeśli przestajemy rozumieć, że słabszego trzeba podnieść, a nie zagryźć, jeśli ważniejsze staje się „zabierz” niż „pomóż”, jeśli zaneguje się wszystkie cele wspólne - to z góry uniemożliwi się ich realizację. Przestaniemy być nie tylko narodem i społeczeństwem - ale nawet stadem. I to po nas, Polakach, już nic nie zostanie. Bójmy się tych, którzy skłócają i dzielą nas ekonomicznie. Politycy przy nich to tylko niegroźna wysypka.

 

Zabrzmi to infantylnie, ale bodaj głównym problemem polskości pozostaje to, że... nie lubimy się wzajemnie. Nawet dwóch szczególnie miłych mi przedstawicieli prawego netu - łączy nawoływanie do pełnej jedności i zgody narodowej, z nieprawdopodobną wręcz kłótliwością, złośliwością, obraźliwością i obrażalskością. A nie są przecież w tej kwestii jedyni. Ten oczywisty objaw frustracji zjada Polaków, potęguje zniechęcenie, pogłębia podziały i ułatwia naszym wrogom wszelkie zamierzenia realizowane przeciw Polsce. Dlatego, choć jest to głęboko sprzeczne z moim mizantropicznym charakterem - muszę powtórzyć za Aleksandrem Kwaśniewskim: LUDZI TRZEBA LUBIĆ! Trzeba lubić ludzi.

 

Nawet Tamtych. I nawet Somsiada.

 

Elementarne - pojedynczą owcę zeżre nawet kulawy wilk. Całego stada nie napadnie nawet wataha.

 

Konrad Rękas