Jeśli komuś wydaje się, że wojować można tylko o gaz i ropę – ten nie do końca rozumie współczesną ekonomię. Walczyć można o wszystko – byle dało się sprzedać oraz osiągnąć w tym monopol. A już szczególnie jeśli to coś jest smaczne.

 

 

Nie to nawet, że nie da się kupić upominków dla bliskich w Teheranie. Jeśli jednak nie miało się na to dość czasu podczas wizyty w stolicy Iranu – to jak w każdym innym mieście na świecie dysponującym lotniskiem, pozostaje ono ostatnią nadzieją zapominalskich. W żadnym innym chyba jednak typową charakterystyczną a drobną pamiątką nie bywa 5 kilo sprasowanych próżniowo orzeszków pistacjowych, które powszechnie upychają po walikach, torebkach i laptopówkach goście opuszczający Imam Khomeini International Airport. A co więcej – dokonujący takich zakupów mają oczywiście rację. Iran nie tylko jest największym obok Stanów Zjednoczonych producentem pistacji i to niemodyfikowanych genetycznie – ale bez wątpienia perskie orzeszki są najsmaczniejsze. W dodatku Irańczycy nie tylko rzucają Ameryce wyzwanie własną produkcją, ale też obecni na innym froncie cichej wojny pistacjowej – w Afganistanie.

 

Konsekwentny protekcjonizm USA

 

Obecną pozycję lidera na rynku orzeszkowym – Stany zawdzięczają konsekwentnej polityce protekcjonistycznej oraz sankcjom, których geneza sięga już Rewolucji Islamskiej, kiedy po raz pierwszy nałożono zaporowe, 241-procentowe cła na irańskie pistacje. Mimo wzrostu cen jeszcze w latach 80-tych import z Iranu pokrywał aż 42 proc. zapotrzebowania amerykańskiego rynku i dominował na pozostałych. W tej sytuacji Waszyngton wprowadził w 1987 r. całkowite embargo. Zostało ono zniesione na kilka miesięcy w roku 2000 i znów wznowione, dzięki czemu w samej tylko Kalifornii w 2015 r. pod uprawę pistacji zajęto 94 tys. hektarów – pięć razy więcej, niż w całych Stanach przed wybuchem konfliktu. Dzięki tym drakońskim metodom USA wybiły się na pozycję światowego lidera. Jeszcze w sezonie 2010/11 z produkcją 236,8 tys. ton Amerykanie mieli przewagę niespełna 21 tys. na Irańczykami, jednak tuż przed wstrzymaniem polityki sankcji przez administrację  Obamy  w styczniu 2016 r. uzyskali przewagę już blisko 45 tys. ton, a po przejściowym gorszym urodzaju spowodowanym suszą w Kalifornii – produkcja zaczęła rosnąć. Na nieszczęście dla Amerykanów jednak – nie tylko u nich. Kiedy cena produkcji, następnie i sprzedaży pistacji amerykańskiej zaczęła rosnąć  - irańska pozostała wyraźnie tańsza. Dla wyjaśnienia – wartość zagranicznej i krajowej sprzedaży amerykańskich tylko orzeszków – to w 2015 1,4 miliarda dolarów, a wartość całego rynku światowego, to ponad 2 miliardy dolarów, z tendencją wzrostową.

 

Trump do orzechów

 

Walka idzie o przede wszystkim o dwa kluczowe rynki – europejski i przede wszystkim gwałtownie rosnący chiński. Podczas pierwszego roku nieobowiązywania sankcji i restrykcji (sezon pistacjowy liczony jest od i do marca) – Iran wyeksportował 135 000 ton produktu o wartości 1,2 mld dolarów, do 59 krajów. W Europie największym odbiorcą pozostają Niemcy, ponadto zaś perska produkcja trafia Iraku, Kazachstanu, Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Indii, Hiszpanii i Rosji. To Chiny jednak są obecnie największym konsumentem, z importem 80 tys. ton (UE – 70 tys. ton rocznie) i właśnie o wejście na ten rynek toczy się walka – w której Irańczycy dysponują nie tylko produktem lepszej jakości, ale także tańszym , w dodatku zaś mają atut położenia i łatwego transportu. Drugim obszarem, na którym toczy się rywalizacja – to kontrola nad uprawami pistacji w Afganistanie. Nie może więc dziwić, że w tej sytuacji administracja  Trumpa zadziałała w jedynie znany sobie sposób – wznawiając wojnę handlową.

 

Waszyngton niezależnie, od deklaracji niekontynuowania JCPOA (umowy o kontroli nad irańskim programem jądrowym, na podstawie której wstrzymano częściowo politykę sankcji) – poinformował o przywróceniu 241-procentowego cła na irańską pistację, sektor ten będzie też zapewne na równi z paliwowym objęty ścisłym embargiem, narzucanym przez Amerykanów także ich „sojusznikom”.

 

Kiedy więc kupując snacki na imprezę rezygnujemy z pistacji mrucząc pod nosem „dobre, ale czemu takie drogie” – podziękujmy także i za ten gest przyjaźni Donaldowi Trumpowi. Aha, i pilnie przyglądajmy się bałtyckiemu wybrzeżu, czy z własnej i nieprzymuszonej woli, nie wybudujemy na nim za własne miliardy jakiegoś terminala do odbioru amerykańskich orzeszków. W końcu tak szczera i prawdziwa przyjaźń, jak polsko-amerykańska – musi kosztować!

 

Konrad Rękas