Nie lubię PSL. Stronnictwo uosabia to wszystko, czego w polityce nie trawię – samą III RP, z jej skorumpowaniem, rządami biurokratów, mnożeniem urzędów, doborem negatywnym i kultem niekompetencji.

 

 

Nie lubię PSL, bo w żaden sposób nie jest tym, czego chcieliby dopatrzeć się w nim chłopomani: nie jest tradycjonalistyczne – tylko wykorzenione, oparte o urzędników bez właściwości, po wyższych szkołach stębnowania. Nie jest uniosceptyczne – tylko brukselouległe. Nie jest rozsądniejsze na odcinku wschodnim, nie jest gospodarne, nie jest spokojne i nieagresywne – tylko ciągle powtarza, że takie jest. Nie lubię wreszcie pseudoludowców – bo są niesłowni, nie dotrzymują słowa i zawsze są gotowi zerwać już zawarte porozumienie i prowadzić w nieskończoność negocjacje na jedyny interesujący ich temat – czyli o kolejnych stołkach. A że mają ich dużo – więc siłą rzeczy wśród osób usadzonych przez PSL więcej jest  Dyzmów, niż zdarza się to innym, mniej efektywnym partiom.

 

Nie lubię PSL, ale nie ma we mnie tyle pogardy i arogancji, by powtarzać, że skoro odnieśli sukces w wyborach – to na pewno zostały one sfałszowane. Czy nie bardziej prawdopodobne wydaje się tłumaczenie, że w stałej ucieczce i zmęczeniu pseudo-sporem PO-PiS, tym razem wyborcy postanowili zrobić coś szalonego i skierować się rozpaczliwie w stronę Stronnictwa, które wcześniej nigdy im nie przyszło do głowy? Jeśli dodamy do tego lękających się powrotu  Kaczyńskiego, a także tych, którzy faktycznie głosują na partię stołków – bo też chcieliby mieć stołek, wtedy wynik PSL przestaje być tak zaskakujący, prawda?

 

Bądźmy zresztą zupełnie szczerzy – czy my wszyscy, piszący o polityce, zajmujący się polityką, niekiedy nawet czynnie, znający różne sztuczki i chwyty PR-owskie – możemy z czystym sumieniem powiedzieć, że wiemy dlaczego ostatecznie ludzie decydują się brać udział w wyborach i oddawać głos akurat na tę czy inną partię? Jasne, można rozpoznawać tendencje, wywoływać określone reakcje, trafnie określać oczekiwania poszczególnych grup, ale po co oni w ogóle to robią, poza ogólną, jakże przecież naiwną i pierwotną nadzieją, że może będzie lepiej, a częściej – żeby po prostu gorzej nie było?

 

Bądźmy bowiem poważni, wszak  co do zasady rację mają raczej ci nie głosujący, przyznający, że nic z tego nie rozumieją, nic ich to nie obchodzi i nie wierzą w żaden swój wpływ. O ile absencja mająca ukarać establishment polityczny jest głupotą podwójną (wszak establishmentowi właśnie o to chodzi i z samej zasady nie jest możliwa delegitymizacja systemu drogą bojkotu, choćby i prawie 100-procentowego) – o tyle racjonalna wydaje się absencja bierna, przyjmująca po prostu do wiadomości  podział na rządzących i rządzonych. Problem polega rzecz jasna na tym, że rządzą „ci źli” - a dokładniej rządzą „źle” to jest niekorzystnie dla rządzonych.

 

W istocie bowiem w całym tym układzie zależności chodzi generalnie o to, by rządzący robiąc sobie dobrze – możliwie nie szkodzili, a może nawet nieco ułatwiali życie rządzonym. Przede wszystkim zapewniając im bezpieczeństwo, a ponadto też okazję do utrzymania się. Oprócz wielu innych czynników (jak zależność od rządzących wyższego szczebla) – problemem jest rzecz jasna sama logika przedstawicielskiego systemu władzy, zakładająca kadencyjność. Ta zaś wymusza na grupie rządzącej szybkie i łapczywe zaspokajanie własnych potrzeb, nie tylko przy ignorowaniu interesów rządzonych, ale często właśnie przy ich bezpośrednim i nadmiernym obciążeniu. Co ciekawe, niektórzy właśnie w PSL-u widzą siłę realizującą odśrodkową przemianę tego układu poprzez przedłużanie okresu sprawowania władzy (mamy w Polsce wójtów rządzących już ok. trzech dekad) czy wprowadzanie dziedziczności. A jednak praktyka wskazuje, że ci nieledwie panujący – są z kolei wyjątkowo bierni, a więc zaspokajają co najwyżej naturalną ludzką potrzebę stagnacji (wspomniane „aby gorzej nie było...!”), łatwo  w realiach polskiej biedy i bylejakości przechodzącą w stan wegetacji.

 

Oczywistą absurdalność tzw. demokracji widać też w samych wyborach, przy czym te sprzed paru dni – są tylko kolejnym z szeregu przykładów. Tłumaczenie, że ludzie oddawali głosy nieważne do sejmików, bo stawiali karnie krzyżyki na każdej stronie "książeczki", zmyleni zachętą do udziału w wyborach - jest właśnie kolejnym, acz pośrednim argumentem przeciw demokracji w ogóle.  Skoro bowiem ktoś nie jest w stanie zrozumieć ani zapamiętać w jakiej formie ma wyrazić swoją wolę wyborczą - to na jakiej podstawie uznaje się, że jego decyzje mają jakieś racjonalne cele i podstawy?

 

Faktem jest, że latami zasiadając w komisjach obwodowych - regularnie byłem pytany jak oddać głos, co oznacza, że akt głosowania rzeczywiście nie uruchamia u wyborcy wyższych funkcji mózgu i wybierający z góry zakłada, że niczego nie jest w stanie zapamiętać ani zrozumieć. Powtórzmy - z samego aktu głosowania, a co dopiero mówić z polityki jako takiej?

 

I już tylko przyczynkarsko - 12 lat temu krzyczano, że wybory do sejmików są nieważne, bo wprowadzone wówczas zamiast książeczek płachty są absurdalnie wielkie, ciężko je było przeczytać i utrafić z widocznym krzyżykiem. Wrócono więc do książek - i furt źle. Słyszałem już pomysł racjonalizatorski, że powinna być okładka z wypisaniem który komitet wyborczy jest na której stronie. Mam jednak zastrzeżenie - a co, jeśli wyborcy radośnie stawialiby tylko krzyżyki na okładce, przy nazwie swojej partii i nie zaglądając dalej wrzucali pakiecik do urny?

 

Tyle przykładu bieżącego. Czy ma on służyć dowiedzeniu, że ludzie uczestniczący w wyborach to idioci? Broń Boże (choć – powtórzę – zaiste trudno pojąć czemu właściwie oni to robią). Przeciwnie – to system jest idiotyczny, o czym wiedzą i ci, którzy próbują ignorować jego istnienie nie głosując, i ci którzy w wyborach startują. Najmniej wątpliwości mają natomiast sami głosujący, przy czym faktycznie najmniej głupia jest motywacja elektoratu ludowych biurokratów. Powtórzmy – nie wierzą oni w „telluryczną prawicę” i „narodowy agraryzm”. Niekoniecznie nawet kierują się wskazaniami proboszczów, czy wiarą, że „żywią i bronią”. Przeciwnie, wyborcy głosują często na PSL z powodów, dla których partia ta jest potępiana i wyśmiewana. Bo miejscowy wójt to łajdak, ale ponieważ już zbudował drogi pod domy swój, teściowej, szwagra i kochanki – to następne utwardzenie może pojawi się i pod moją chałupą? Bo nowy jeszcze się nakradł, więc zacznie od początku, a ten się już nachapał. Bo jak się z wójtem żyje w zgodzie i należy do „peezel”, to dzieciak po dziwnych studiach może zostać w mieście i pójść na urzędnika. Wreszcie – bo pracuję w szkole, GOK-u, GOPS-ie, w samym urzędzie, a nowy wójt miałby i nowego pracownika na moje miejsce.

 

Jak się więc okazuje - wyborcy PSL to ci, którzy najlepiej zrozumieli demokrację i jej praktyczne skutki. Którzy starają się jakoś dopasować do III RP, w sytuacji, gdy ci aktywniejsi już przecież wyjechali.  Polak bowiem woli zmienić otoczenie – niż zmieniać warunki, w których żyje.  Taki tu już mamy klimat.

 

Konrad Rękas